Wizyta w Hanoi nie byłaby pełna bez krótkiego rejsu przez tysiące wapiennych wysepek w zatoce Halong. Szczególnie że był to nasz pierwszy raz w stolicy Wietnamu. Owszem, dość długo zastanawialiśmy “jak Halong ugryźć”, czy zabrać się ze zorganizowaną wycieczką, czy jechać na własną rękę. Ostatecznie daliśmy za wygraną. Dwudniowy rejs z wliczonymi posiłkami i kilkoma atrakcjami nie wyglądał źle.
Z Hanoi wyjechaliśmy dość wcześniej i już po trzech godzinach dotarliśmy na miejsce. W mini busie jechaliśmy z 15 innymi turystami, samymi młodymi ludźmi. To z nimi wsiedliśmy na nasz statek. Po może pół godzinie rejsu zatrzymaliśmy się przy jaskini Dong Thien Cung. Jaskinia jest zadbana, lecz te kolory podświetleń to przesada… poczułem się jak na dyskotece w latach 90… W środku znajduje się pełno stalaktytów, w których nasz przewodnik usilnie znajdował różne kształty — zwierzęta, części ciała. Myślę, że każdy z dużą dozą wyobraźni byłby w stanie tam coś zobaczyć.
Przy wejściu do jaskini widać miasto Halong, pełne wysokich budynków.
Wróciliśmy na łódkę, na której mieliśmy spędzić noc. Na pokładzie pracowało w sumie pięć osób, plus nasz przewodnik, także w sumie było nas około 20 osób na łódce. Nasz pokój był malutki, ale czysty i względnie wygodny. Wodzie z prysznica brakowało jednak ciśnienia, na co narzekali zresztą wszyscy. Ja wziąłem prysznic używając małego wężyka przy toalecie (typowego dla Azjatyckich toalet), bo leciało trochę więcej wody.
Łódka nie wpłynęła bardzo wgłąb zatoki z tysiącem wysp, znanej chyba na całym świecie, ale wystarczająco, by zobaczyć, że otaczała nas tylko przyroda… i kilka innych łódek. Pogoda niestety była ponura większość czasu, ominął więc nas błękitny krajobraz znany z pocztówek. Mimo to jednak staraliliśmy się korzystać z każdego momentu i miejsca.
Następnie mieliśmy godzinę kajakowania, a później skakaliśmy z łódki do wody. Super uczucie.
Podczas kolacji i później powoli zaczęliśmy zapoznawać się z resztą “załogi”. Niektórzy, jak my, byli w trakcie długiej kilkumiesięcznej wyprawy, inni tylko na dwu lub trzytygodniowych wakacjach. Obsługa próbowała sprzedać nam alkohol, ale w sumie nikt nie zaczął imprezować, aż do happy hour, gdy dostaliśmy darmowe piwo.
Siedzieliśmy na górnym piętrze pokładu statku do późna w nocy, aż powoli, pojedynczo każdy poszedł spać. Obsługa łódki spała w głównym pomieszczeniu, tam gdzie jedliśmy główne posiłki.
Następnego dnia obudzono nas dosyć wcześnie na śniadanie i lekcję gotowania, która właściwie polegała na patrzeniu, jak nasz przewodnik zawija różne, wcześniej przygotowane, składniki do sajgonków, podane później na obiad.
W międzyczasie dołączyła do nas nowa grupa turystów, planująca spędzić na statku jeszcze jeden dzień. Po obiedzie wróciliśmy do portu, gdzie czekał na nas nasz mini van zabierający nas do Hanoi.
Było to całkiem pozytywne doświadczenie, choć nie specjalnie budujące. Halong bay owszem, warte jest zobaczenia, ale nie jest to miejsce, do którego chciałoby się wracać.
Renato
Więcej zdjęć z Wietnamu tutaj.