Podczas naszego pierwszego miesiąca w Dubaju, kiedy jeszcze nie pracowałam, zdecydowaliśmy spędzić weekend w Omanie. Znaleźliśmy dość tanie loty z Dubaju do Maskatu liniami Flydubai. Tak więc, w piątek rano (weekend w Emiratach i Omanie zaczyna się w piątek), po godzinnym locie wylądowaliśmy w Maskacie, stolicy Omanu. Wizy dostaliśmy na miejscu, po paru minutach stania w kolejce i zapłaceniu 15 dolarów. Ma lotnisku wymieniliśmy też pieniądze.
Przed wyjazdem nie mieliśmy czasu za bardzo sprawdzić co w Maskacie warto zobaczyć, polecieliśmy zupełnie w ciemno, co na początku okazało się zgubne. Nie mogliśmy znaleźć autobusu do miasta, więc złapaliśmy taksówkę. W Maskacie taksówki nie mają liczników, więc przed jazdą należy wytargować się o przystępną cenę, co nie jest łatwe, jeśli się nie wie dokąd jechać :). Jednak zaryzykowaliśmy, wsiedliśmy do taksówki i poprosiliśmy kierowcę, by zawiózł nas do city center, centrum miasta. Jak się okazało już na lotnisku, ludzie w Omanie po angielsku nie mówią prawie wcale, wiec nie byliśmy pewni, gdzie nasz kierowca nas zawiezie. Po może 10 minutach zatrzymaliśmy się przed… centrum handlowym “City Center”. Był to niewielki, raczej zapuszczony i prawie pusty budynek. Nic dziwnego, był piątek 9 rano. Niezły początek. Ale to nie wszystko.
Następnie powiedzieliśmy kierowcy, że jednak nie jest to miejsce, które przeciętny turysta chce zobaczyć jako pierwsze w nowym mieście i poprosiliśmy go, by zabrał nas do miejsca, które poleciła nam jakaś dziewczyna na lotnisku. Po 20 minutach w taksówce znowu wylądowaliśmy w jakiejś dziwnej części miasta, na ruchliwej ulicy pełnej małych sklepów i lokalnych mężczyzn pijących kawę w obskurnej kawiarni na rogu. Może obskurna, ale jeśli pełna lokalnych to kawa na pewno dobra. W końcu była już 10 rano, a my jeszcze nic nie jedliśmy. Wiec zaatakowaliśmy kawiarnie i na stojaka wśród gających się na nas lokalnych mężczyzn zjedliśmy jedna z najtańszych dotychczas Samus i wypiliśmy ich tradycyjna kawę z mlekiem. Powłóczyliśmy się trochę po ulicach, by zobaczyć czy jest tu cokolwiek wartego naszej uwagi, ale jako że zbliżało się południe, wiedzieliśmy, że lepiej nie ugrzęznąć w tym dziwacznym miejscu podczas największego upału. Złapaliśmy więc znowu taksówkę i szczęśliwe tym razem udało nam się dogadać z kierowcą, by zabrał nas do starej części miasta. Na pierwszy rzut oka, porównując z Dubajem, Muskat robi wrażenie nieco prowincjonalne. Mniej świateł, ruchu, brak wieżowców. Ale drogi bardzo dobre, samochody na ulicach nie najgorsze, raczej czysto, ludzie bardzo sympatyczni i pomocni.
Maskat jest malowniczo położony między surowymi, suchymi górami, więc żeby dotrzeć do starej, portowej części miasta Mutrah, musieliśmy przejechać przez kilka przełęczy między skalami. Góry dzielą Maskat na kilka dzielnic, właściwie osobnych miast. Mutrah – stara część miasta wygląda zupełnie inaczej niż nowoczesna cześć miasta Ruwi. Niewysokie budynki leżą na wybrzeżu pomiędzy surowymi skałami. Przeszliśmy wzdłuż zatoki Mutrach Corniche, zobaczyliśmy łódkę i pałac sułtana i weszliśmy do zacienionego bazaru Mutrah Souq, znanego z pamiątek oczywiście, ale także wyrobów ze srebra, perfum, itp.
Po paru godzinach włóczenia się po mieście w największym upale (około 35 stopni jak nie więcej, a był to dopiero marzec), pojechaliśmy do nowoczesnej części miasta (Ruwi) i skontaktowaliśmy się z naszym Couchsufringowym hostem, aby zostawić plecaki u niego w domu. On jednak był jeszcze w pracy i zasugerował nam byśmy skontaktowali się z dwójką innych couchsurferów, którzy nocowali u niego tego samego dnia. Okazało się, że są oni na plaży, w małym kurorcie niedaleko Maskatu. Szybko wyskoczyliśmy na zakupy – Renato nie zabrał ze sobą kąpielówek – i po jakimś czasie wylądowaliśmy w bardzo przyjemnym, spokojnym kurorcie tuż na morzem. Irma i Helmut, nasi współcouchsurferzy, siedzieli na tarasie jednego z bungalowów, relaksując się z piwkiem w ręku. W sumie zaskoczyło nas, że alkohol jest tak łatwo dostępny w Omanie. Wydawało nam się, że jest to bardziej konserwatywny kraj niż Emiraty, jednak byliśmy w błędzie.
Zostaliśmy tam aż do wieczora, zjedliśmy kolacje i wypiliśmy parę piw w towarzystwie naszych nowych znajomych. W barze poznaliśmy też dosyć konkretnie podchmielonego Omańczyka, super zabawnego, który zajmuje się żółwiami. Pracuje w hotelu obok i podczas okresu rodnego żółwi, dba o to, by małe bezpiecznie dotarły z plaży do morza.
Późnym wieczorem pojechaliśmy do mieszkania naszego Couchsufringowego hosta Ashita, bardzo miłego lekarza z Indii, który oddał nam swoją własną sypialnię, a sam spał w salonie. W nocy dojechał do naszego mieszkania jeszcze jeden couchsurfer z Niemiec, także rano mieszkanie pełne było ludzi i przyjemnej atmosfery.
Po krótkim śniadaniu poszliśmy zwiedzić Wielki Meczet Sułtana Qaboosa. Podobno jest to jednyny meczet w Omanie dostępny dla turystów nie muzułmanów. Meczet ten zbudowany został w 2001 roku i pomieścić może 20000 wiernych. W środku znajduje się drugi co do wielkości, ręcznie tkany w jednej częsci, dywan. Przy jego tkaniu pracowało aż 600 kobiet, a skończony został dopiero po 4 latach 🙂 W meczecie znajduje się również ogromny, 14 metrowy żyrandol.
Po południu poszliśmy z naszymi couchsurferami na inną plażę, wykąpaliśmy się w morzu i przespacerowaliśmy się wzdłóż wybrzeża.
Wieczorem pożegnaliśmy się i pojechaliśmy na lotnisko, by wrócić do Dubaju.
Więcej zdjęć z Omanu tutaj.
Magda
Z ciekawostek, Oman jest sułtanatem, czyli monarchią absolutną. Od 1970 r. państwem rządzi Sułtan Kabus ibn Said. Sułtan rządzi monarchią absolutną, pełni funkcję nie tylko głowy państwa, ale też szefa rządu, ministra spraw zagranicznych, obrony i finansów. W kraju nie ma parlamentu, konstytucji i partii politycznych, obowiązuje prawo muzułmańskie (szariat). Zanim Sułtan Kabus ibn Said usiadł na tronie, w Omanie były tylko dwie szkoły podstawowe i żadnej szkoły średniej. Obecnie Oman jest stabilnym, bezpiecznym i pokojowym krajem z bardzo niskim współczynnikiem przestępczości.