Był wczesny ranek, gdy udaliśmy się do “portu”, by kupić bilety do Muang Ngoi. Wiedzieliśmy, że cena będzie się różniła zależnie od tego, ilu pasażerów będzie z nami płynęło. Tak też się stało. Było nas tylko pięć osób, więc za łódkę zapłaciliśmy 150 000 KIP za osobę.
Czekała nas pięciogodzinna podróż w wąskiej drewnianej łódce.
Zaczęło się z tylko kilkoma osobami i niewielką ilością towaru, ale wraz z upływem czasu i kilometrów zatrzymywaliśmy się co chwila na brzegach rzeki Nam Ou i łódka stawała się coraz pełniejsza — przybywało ludzi i towarów.
Podczas jednego z postojów dosiadła się do nas starsza kobieta z wiaderkiem pełnym chrabąszczy nosorożców gramolących się po trocinach. Wiaderko stało tuż obok mnie, ale jakoś udało mi się nawet zasnąć koło nich. Miałem tylko nadzieję, że wiaderko się nie wywróci, a robale nie wylądują mi na twarzy…
Następnie zatrzymaliśmy się przy mniejszej łódce. Rybak złowił sporą rybę i trzymał ją na żyłce w wodzie, by była świeża. Zważył ją przed naszymi oczami i sprzedał parze prowadzącej nasza łódkę.
Robiło się coraz bardziej gorąco, a w łódce coraz ciaśniej. Ludzie zasypiali w najdziwniejszych pozycjach. Podzieliliśmy się z załogą ciastkami i płynęliśmy dalej.
Płynęliśmy po brunatno brązowej wodzie, a krajobraz co chwile się zmieniał — co chwile pojawiały się wysokie wapienne klify, płaskie pola i gęste lasy wyglądające jak Amazonia.
Była to krótka wycieczka, ale pełna wrażeń, której tak szybko nie zapomnimy.
Renato